Jako, że nie mam dostępu (mam nadzieję, że jeszcze) do innych działów piszę w tym, a jak admin uzna, że to zła lokalizacja to przyklei gdzie tam uważa za stosowne. Ad rem.
Ponieważ dość często studiuję nasze forum w poszukiwaniu nowej wiedzy technicznej, moja lepsza połowa spytała jak można ciągle o tych śrubkach, olejach itd, a tak po "ludzku i lietaracku" to nie wiele. Pomyślałem, że ma trochę racji i postanowiłem wyciągnąć Was na zwierzenia na temat waszych początków z kaDetami, ich historii, przygód i co tam Wam jeszcze przyjdzie do głowy.
Aby nie być jako ten drogowskaz co drogę pokazuje innym, a sam stoi w miejscu zacznę pierwszy. Początek lat 80-ych. Po usilnych namowach mój Ojciec zabiera mnie gdzieś pod Wrocław (nomen, omen) celem odebrania i sprowadzenia do Wa-wy świeżo zakupionego za dewizy w Pewexie, a dokładnie chyba w Pol-Mot (starsi z nas pamiętają co to było) przez moją kuzynkę KaDeta (5d.) złoty metalic (szał!) Mój Stary w przypływie dobrego humoru i z zamiarem odciągnięcia mnie od ujeżdzanych przeze mnie motocykli (nie udało mu się) pozwolił mi jakiś czas poprowadzić na bocznej drodze. KanD wydał się mi (nastolatkowi) wtedy pojazdem bajecznie komfortowym, szybkim i zrywnym i wrażenie jak widać gdzieś w podświadomości pozostało do dziś. Notebene, autem tym kuzynka jeździła do połowy lat 90-tych, z czego od 89 roku w Niemczech, nie czując potrzeby zamiany go na młodszy model. Na początku lat 90-tych podczas mojego pobytu na tzw. Zachodzie ludzie, u których mieszkałem mieli jako drugie auto właśnie KaDa SR. Znacie temat, więc nie muszę Wam tłumaczyć, że podczas kilkumiesiecznego używania go nie musiałem mieć żadnych kompleksów na ulicach. Pomimo, że jestem fanem napędu na tył auto dawało sporo radości. Potem lata z na dwóch kółkach (nie chodzi o wózek inw.) i różne sprzęty, aż do pobytu w krainie czekolady i zegarków, gdzie pojechałem po kolejny motór. Podczas transakcji spytałem o stojącego w garażu (sic!) caravana. Bardzo miły Szwajcar (opuścił cenę motoru) powiedział, że to auto jego taty (ok.90lat), którego jazda już męczy i właśnie myślą jak się pozbyć staruszka (KaDa, nie Ojca). Na nabywcę szanse małe a złomowanie kosztuje w CHF-ach, a to ludek oszczędny, oj oszczędny. Krótko mówiąc przygarnąłem KanDa. Motór kumple wzięli na pakę, ja odwołałem rezerwację, wsiadłem w auto i wróciłem do domu. Kobieta spojrzała bez zdziwienia (trochę mnie zna), tylko spytała po co mi to i czy zakładam muzeum. Po kilku miesiącach okazało się trzeba jechać na wakacje, a ja właśnie sprzedałem kolejne auto, które się do takich wojaży nadaje i nie ma czym jechać, a na wariata aut od dawna już nie kupuję. Spojrzałem krytycznym okiem na mojego caravana, obejrzałem kwity, których dostałem komplet (1 właściciel) Auto po pełnym przegladzie (płyny, amory, przewody) silnik suchy jak pieprz, nie ma się do czego przyczepić, więc decyzja krótka: Jedziemy caravanem! Zrobiłem ok 6 tyś. po Europie, sprzęt bez zarzutu (trochę klimy brak, jazda w rekordowe upały) na autobahnie prędk. podróżna 140-150 (4os.+ graty) więc to chyba nie zły wynik jak na auto z poprzedniej epoki. Bardzo miłe reakcje innych uzytkownikow tzw.youngtimerów (żadnego kanDa nie widziałem w Beneluksie, ani w Reichu) więc to chyba to o co chodzi i jak widac stara miłość nie koroduje. Moim caravanem jeździł starszy inżynier, więc auto regularnie przegladane w serwisie. Gdzieś w połowie był KanDem rok na kontrakcie w Maroku co można poznać po zwęglonym podszybiu, które warto by wymienić. Auto pobrałem z 90 tyś na liczniku, a w tym miesiącu przekręciłem licznik na drugie 100 tyś. Piszę o tym wszytskim bo zawsze lubiłem znać historię swoich sprzętów jeśli miałem do nich sentyment (a,nie do wszytskich) i pewnie gdzieś w środku jestem sentymentalny. Mam nadzieję, że jeśli uznacie to za ciekawy temat to podzielicie się też historią przygód z Waszymi Kandami. PS. Zmieści się tyle literek na forum?
zmieści zmieści opowieść ciekawa, humorki też
ja bym się podzielił historią mojego eks-kanta (też kawał swiata zwiedził), alem akurat u pdnóża sesji
Mój najoprawdopodobniej wcześniej był we Włoszech
No moja przygoda z kadettem D zaczęła sie hhm wcześnie. Najpierw mój najlepsiejszy kumpel klasowy ( ZPTuning, mam nadzieje,że focha nie strzeli,że go opisałem )pozbywając się kredensu zakupił D-klasse , dla mnie to najpierw był szok, bo nie dość ,że auto starsze od kredensa o 6 lat to jeszcze silnik słabszy o 22PS itp. ale cóż po 1 jeździe zmieniłem zdanie. Mijały lata...... Sąsiad kupił sobie w roku 98 kadetta D czerwone cudo silnik 1.2N sąsiad blacharz, syn lakiernik. Jak kupili na giełdzie tak do domu nie dojechali. Silnik się rozsypał. Że ja zawsze pałałem chęcią pomocy sąsiedzkiej nie omieszkałem pomagać przy remontach ( częstych ) . Nadszedł rok 2000 ,pamiętny rok dla motoryzacji, sąsiad zapałał chęcią sprzedaży swego kadecika,bo siły na niego nie miał już ani krzty. Najpierw olałem sprawę bo miałem złożoną przedpłatę na wozidło typu DAJ EWO matiz. Auto stało się pewnego nieszczęsnego dnia mi bardzo potrzebne a matiza jak nie było tak nie ma, a Pan w salonie mówi,że to jeszcze 3 miesiące trzeba czekać bo jest za duży popyt a fabryka dopiero zaczeła to to produkować. Niewiele się zastanawiając zapukałem do sąsiada z załącznikiem w kieszeni . Po wielu pertraktacjach stałem się właścicielem kadetta D 5 drzwi, czerwony, silnik rakieta 1.2N .Był wówczas pięęękny ( znaczy się prawie,ale cóż dziadkowcy na tjuninku się nieznają ) Dostałem go z wszelkimi możliwymi dokumentami,łącznie z fakturą zakupu w Holandii, książką napraw itp itd ( zachowałem na pamiątkę do dziś dnia ) Auto wewnątrz nie miało nic prócz siedzeń, pedałów kierownicy i lewarka biegów ( deska rodzielcza jeszczze była i zegary itp ) Był iedniejszy od kaszla bo nawet korytka nie miał między fotelami. Ale kupiłem go z myślą,że pojeżdżę te 3-4 miesiące dopuki nie będzie DAJEWO. po 3 miesiącach wycofałem przedpłatę na tą koreańską podróbę i przytuliłem się do kadetta D na okrągłe 5 lat i 2 miesiące. Auto moje przebyło wiele .Dużo by tu opowiadać o 4mm. grubości tarczach hamulcowych ( przecież hamowały ) klockach bez okładziny, wpadniętych amortyzatorach do bagażnika,odpadnięciu tylnego nadkola na dziurze i tym podobnych przypadłościach... Przygód przeżyło wiele, najbardziej zapamiętam drogę Wrocław-Warszawa-Radom-Warszazwa-Wrocław. Bez właściwie zatrzymania. bez kompresji na 1 garze i z wypalonym zaworem wydechowym ( spalanie odbywało się w wydechu,jak armata ) ale 140 dawał radę i muzyczka grała aż miło. Aż w końcu przyszedł czas,że dałem za wygraną, bo blacharka zewnętrzna wołała o pomstę do nieba( tylne nadkola w stanie agonalnym a progi wykonane z blachy zakoszonej z reklamy jeszcze przez sąsiada ) Była właściwie okazja to wziąłem budę od łezki ( Dąbrowa górnicza- wrocław na holu bez serwa ) z zamiarem przełożenia silnika z kanta. Silnik przełożyłem, wszystkie elementy wposażenia jakie przez te lata zgromadziłem ( a było tego sporo ) przekazałem w dobre ręce i służą po dziś dzień no i trzeba było coś zrobić z budą ( w pełni sprawną i wyposażoną w elementy zastępcze ) więc 1 myśl - szrot. Ale że auta było szkoda mi bardzo bo podłogę miał jeszcze rześką a i inne elementy może by się komuś zdały, dałem u nas opgłoszonko,że za flaszkę się pozbędę. Zgłosił się Lisu ,że zabierze. przyjechał , zapiął na hol i w drogę do Łodzi. Pojechał. Nie minęło 10 minut, i z dzwoniącego telefonu posypały się słowa mało nadające się na forum publiczne w kadecie moim kochanym po 3 km. odpadły oba przednie koła ( nowiutkie łożyska były założone,w holowanym w identycznym stanie kadecie E nic mi się nie stało a łożyska były wyhehłane kompletnie ) więc Bóg tak chciał , auto musiało zostać we Wrocławiu. Wnieśliśmy go na chodnik i czekał na mnie do nocy aż z ZPTuningiem, Cichym i ich trzecim bratem stwierdziliśmy ,że jeszcze coś możńa z niego wyjąć . Powiem wam ,nic nie chciał oddać. szazrpaliśmy , ciągliśmy ,kiera nie zlazła ( a taka ładna była hamerykańska z GSi ) Rano przyjechał po niego smutny pan z lawetą i przywiózł auto na szrot.....za płotem mojej firmy. Teraz niestety widuję już tylko szybę przednią ,która leży na innym kadecie D a że miała charakterystyczną naklejkę,zawsze będę wiedział ,że była moja.
Miałem wiele planów co do następnego kanciaka. Ale obecnie czas nie pozwala na nic. Nawet łęzką własciwie już rzadko jeżdżę, bo mam firmowe pędzidło. EECh rozmarzyłem się.....
A moja historia z Kantem rozpoczela sie w 2004 roku.wtedy to ojciec myslal zeby wziąć od znjajomego dla mnie ceglastego kanta 2d. Ale znajomy ów sam nie był zdecydowany czy go sprzedac czy nie. W wakacje kręciłem sie po komisach oglądając co rusz to nowe czyt. sprowadzone fury. Gdzies w dali stał biały kombi z okrągłymi lampami i czerwonym paskiem na błotnikach , które nieco u dołu odstawały. Obejrzałem go sobie dokładnie i nie wyglądał zle. cena była atrakcyjna. przez pare dni chodzilem wokol niego, trafila sie kaska i poszedlem go wziąc. Odpalił od kopa, podpompowałem koła i jazda próbna. wszystko działa no tylko te błotniki ale pomyslelm w domu i wziąlem ze sobą śrubki z nakrętkami i przykręciłem.po czym spisalem umowe i pojechalem do domu. heh kumple smiali sie ze kupilem karetke rodzice mowili czy to aby na pewno dobra decyzja , ja sie uparłem i miałem. A że akurat dorabiałem u znajomego w pomocy drogowej to go sobie po mału zrobiłem. przejrzałem całego. na placu stał mocno rozbity z przoudu kant do kasacji wiec posłużył za dawcę deski rozdzielczej, lamp tylnych, felg,wytłumienia podogi, błotnika przedniego lewego(ten akurat był nieruszony), zacisków hamulcowych, licznika, lusterek, przełączników itp. robiłem go sobie w miarę mozliwości i udało sie. bez problemu wyjechalem na publiczne drogi i wyruszałem w coróż to dalsze trasy.Tato byl z tego kanta niezbyt zachwycony a tym bardziej jego znajomy z któym to sie w końcu dogadali i na Boże narodzenie tego samego jeszcze roku pojechalem po ceglastego. bylo ciemno i za duzo nie moglem dojrzec.tez odpalił od razu. za dnia bylo wszystko widac :błotniki trzymające się na taśmie klejącej, brak rury końcowej tłumika (juz wiedziałem skąd ten ryk) i prócniejący tylni błotnik. W ten sposób stałem sie posiadaczem 2 kantów. Biały został przekazany do użytkowania bratu gdzie po krótkim casie urwał sie wahacz, potem tylnia klapa a rdza wchodziła z każdej możliwej strony, i kombi stało od maja 2005 praktycznie do marca 2006. w tym samym czasie bedac we wrocku pielegnowałem ceglastego dając mu nowe błotniki z przodu i jeden z tyłu, boczki na drzwiach i z tyłu, liznik z obrotkiem i pare innych usprawnien. Biały doczekał sie spawania i zaczął jeździć, potem brat zrobił mały remoncik silnika (wymiana pierścieni, uszczelek) coby oleju przez odme nie zasysał. po czasie biały znowu stanął bo mu sie sprzeglo skonczyło (łozysko sie rozleciało i słoneczo wytarło) nadeszły wakacje 2006 przyszlo do robienia oplat za białego.brat nie ma kasy , ja tez wiec w 3 godziny biały został pozbawiony silnika , lamp, zderzaka, listew i paru innych rzeczy i odholowalismy go na wieczny spoczynek . W spadku po nim ceglasty otrzymał obecny silnik 1,3n z całym osprzętem co było niezbyt dobrym pomysłem. taka ot Kanciasta historyja
W moich rękach kanciaczek znalazł się zupełnie przypadkiem... A wszystko zaczęło sią od sprzedaży poczciwej buni e30. W 2004 roku dostałem za nią w 5000 (ech... to były czasy), nastał czas szukania nowego wozidła. A że nie chciałem całej kaski wydać to autko miało być tanie i najlepiej od naszych zachodnich sąsiadów. Dwa wypady do Niemiec, obejrzanych kilka fałwejów (w tym przypadku w gre wchodziło tylko Scirocco), masd, Hond no i oczywiście Opelków - praktycznie zawsze miałem Ople, zbłądziłem tylko 2 razy (e30 i teraz e34 - ale powiem szczerze że takie złe drogi są bardzo przyjemne ) i nic ciekawego w co chciałbym zainwestować. Któregoś pięknego dnia przypomniałem sobie że mój kolega rozbił niedawno kanciaczka, więc długo nie myśląc zadzwoniłem do niego. Po krótkiej rozmowie wszystko było ustalone - kupiłem od niego za przysłowiową flaszkę kmplet papierowych częsci po jego Kadecie. Pozostało już tylko znalezienie odpowiedniego auta. Z pomocą przyszedł internet - mobile.de, autoscout24 i takie tam. W końcu znalazłem. Był piękny, brązowy i przede wszystkim tani. Dodatkowym plusem był fakt że stał w mieścinie niedaleko Dortmundu a tam mieszka mój kuzyn. Jeden telefon i następnego dnia Kadi stał sie moja własności (a właściwie kuzyna). Okazało się że miał dotychczas tylko jednego właściciela, był regularnie serwisowany w serwisie Opla w Herne i wogóle że jest świetny. Miał co prawda kilka wgniotek, ale przecierz miał już 20 lat... , no i kosztował 100 euro... A tak wyglądał jak go pierwszy raz zobaczyłem w ogłoszeniu: Teraz musiałem jakoś po niego jechać... W grę wchodził praktycznie tylko autokar. Kupilem bilet, zapakowałem tablice rejestracyjne i w drogę Po nocy spędzonej w autokarze Eurolines wysiadłem na dworcu w Dortmundzie i od razu pojechałem po swoje nowe auteczko. Na podwórku u Fryca zamontowałem polskie tablice rejestracyjne i pojechałem do kuzyna troszkę odpocząć. Następnego dnia czekała mnie droga powrotna przez całą Dojczlandię i Polskę. Jechało się świetnie (autostrady to piękny wynalazek), silniczek 1,2 cicho mruczał, na odcinku "no limit" podkusiło mnie żeby sprawdzić co można z niego wyciągnąć - i o dziwo wskazówka sięgnęła 170... Póżniej już tylko granica (tam to dopiero się działo, ale tego to może nie będe publicznie opisywać ) Kadzio był w moich łapkach przez 1,5 roku, w tym czasie przeszedł mnstwo modyfikacji (nowy lakier, silnik, zawieszenie, hamulce itd, dług by wymieniać) Zżyłem się z nim strasznie, ale cóż - pech chciał i nie opanowałem bestii... - skończył swój żywot na rondzie w Wieruszowie Później szczęście się znowu do niego uśmiechnęło i trafił w ręce naszego kolegi Prezesa z Siedlec. Z tego co wiem to zleje jeszcze dupsko niejednemu szmelwagenowi...
Łezka ,tyle że kanciasta, się kręci w oku jak sobie to czytam.
Mój najprawdopodobniej pierwszego własciciela miał w niemczech a z tąd to wiem bo pod tapicerka pełno niemieckich monet znalazłem potem go nabył gość z Polski a od niego ja. Ten polak co go miał to chyba nim dużo nie pomykał bo kadet w środku walił stęchlizna tak że go kilka dni wietrzyłem (chyba u niego z 3 lata w garażu stał zamkniety). No a u mnie przejmie go siora bo w wakacje trzeba coś wiekszego nabyć =OCZYWIŚCIE COŚ OPLOWSKIEGO .
Czesc i witam. Jesli panowie pozwolicie to i ja opisze swoja histori z kadecikiem. Rozmarzonym wzrokiem sledzilem mojego kolesia -zreszta starszego pana ,tak jak i ja ,jak od czasu do czasu pomykal sobie swoim kadecikem carava. Strasznie mi sie kadecik podobal tym bardziej ze , byl w wersji kombi . ktoregos dnia telefon" chcesz kupic mojego kadeta "( to koles ) za ile ?(moje ) 500 zl (koles) ,biore (moje ), jade po odbior . Nie mniej wczesniej koles z jakas taka niesmialoscia zameldowal mi ze " no wiesz nie mam porzadnego akumulator " Dobra, nie ma problema , na bagaznik rowerowy" wrzucilemę swoja 90-tke , i jazda po samochodzik . Kolezka robi jakas taka dziwna mine ze -ja chce dojechac tym kadecikem do domu . Mnie to zastanawia no ale walczymy !!!. Za diabla nie chce kadecic odpalic . Jakiez my pomysly mielismy przy odpaleniu- w pale sie nie miesci dzielnicowemu ! W koncu odpalil !. Rowerek do bagaznika i do domu . Tak prawde powiedziawszy nawet po prostu nie obejrzalem samochodzika . dla mnie najwazniejsze bylo ruszyc i jechac ! Pierwsze skrzyzowanie -szok ( wczesniej jezdzilem "poldkiem") samochodzik po lekkim nacisnieciu gazu dostawal amoku . Pisk kol! wyrywal jak wsciekly do przodu , niemozliwosc sterowania gazem !!. Jakos dojechalem -bylo blisko i boczne drogi . Po prostu rozwalony gaznik! Samochod robil co chcial . Slubna po obejrzeniu nowego "wynalazka " popukala sie znaczaco w glowe i machajac lekcewazaco reka stwierdzila - kiecke lepsza bym se kupila a nie cos "takiego " Ja juz spokojnum okiem przyjrzalem sie . Blotnikow przednich prawie brak . Dziury przykryte szpachla i farba . Progow juz nie mozna bylo pokryc czymkolwiek - jedynie wisialy postrzepione kawaly blachy od drzwi do dolu. Od tylnego zderzaka w dol - czyli pas dolny - prawie nic !, jedynie jakies zarysy istniejacych blach . Nadkola tylne , cos pokryte farba i szpachla - w kazdym razie jednak brak ! Silnik nie dawal sie odpalic pomimo wzglednie dobrej 90-tki w pelni naladowanej - pomagalo wlewanie benzyny po zdjeciu filtra powietrza . Zapalal kiedy chcial!. najpier przednie blotniki . zostaly po prostu pokryte prawie w calosci zywica i mata szklana +szpachla +podklad ( wytrzymaly dwa lata ) Mozolne odtworzenie tylnego pasa z blachy . Progi zostaly odtworzone przy pomocy blach i progow fiata 125 p. Najwiekszy dla mnie szok gdy zdjalem przednie blotniki . Belki trzymajace i wzmacniajace wewnetrzne zakola zostaly pieknie wykonane z " pianki budowlanej "+ czarny "szuwaks "- ladnie wygladaly jak orginaly !! Dwa tygodnie ciezkiej pracy nad blacharka - malo mnie krew nie zalalam, jak sobie pomyslalem ze, cos tak "wspanialego" sobie zanabylem . Silnik jaki byl to 16 SH , pracowal jak disel- pare razy spokalem sie z reakcja na stacjach benzynowych " Panie ropa to tam " Nawet udalo mi sie rozwinac 150 km - tak wskazywal licznik . Gaznikowiec ( dobrze ze mial Ascone z podobnym silnikie ) to jakos takos dziwnie na mnie patrzyl jak rozebral Varajeta - no ale zregenerowal ! Do dzisiaj jezdze - co zostalo zmienione ? ano prawie wszystko (oprocz budy ) Nawet juz mam blaszane blotniki i tylne wspawane ( no prawie ) reperaturki silnik C20NE w tak lekkiej budzie(960)kg robi jaskies tam wrazenie pod swiatlami !
Nie boje sie ze, mi bank zabierze za niesplacone raty. Smieja sie wszyscy wkolko "za interes zycia " a ja czasami jezdze Tym optymistycznym akcentem pozdrawiam wszystki fanow ( z powodu braku pieniedzy ) Jeszcze raz pozdrawiam